Akcja opowiadania toczy się w świecie wykreowanym przez Cassandrę Clare. Wszystkie organizacje wymyślone są przez nią, a przeczytanie całej serii "Dary Anioła" będzie pomocne w zrozumieniu historii. Główni bohaterowie są wymyśleni przeze mnie, a szkice zamieszczane na blogu są mojego autorstwa.

niedziela, 4 stycznia 2015

Prolog


Piętnaście lat wcześniej.

  Czarna ciecz zbierała się u stóp Lilian Firemoon. Na jej oczach w przy ostatnich wrzaskach agonii umierał demon Oni pochłaniany przez ciemność starej kamiennicy. Była to jej pierwsza od prawie roku walka i z przyjemnością powitała wytęskniony dreszcz podniecenia. Brakowało jej tego każdego dnia, ale wiedziała, że będąc w ciąży nie może narażać się na niebezpieczeństwo. Nie chciała, żeby przytrafiło jej się to, co cztery lata temu. Co prawda jeszcze wtedy nie wiedziała, że nosi pod sercem małego synka, ale nawet to nie mogło uspokoić jej sumienia. Gdyby wcześniej zaciekawiła się objawami i bardziej uważała... Wiedziała, ze takie myślenie na nic się zda. Co się stało to się nie odstanie. Trzeba żyć dalej, nawet jeśli twój syn ma w żyłach krew demona. Nawet jeśli to twoja wina. Bo to była jej wina. Zignorowała prośby siostry o wykonanie testu ciążowego i poszła walczyć. Nikt nie mógł przewidzieć, że właśnie tej grudniowej nocy zaatakuje ją demon i zatruje swoim jadem. Gdyby wtedy umarła nie mogłaby teraz się o to obwiniać. Jednak tak się nie stało. Nawet Cisi Bracia byli zaskoczeni jej cudownym uzdrowieniem. Było to dla wszystkich wielkie szczęście, do czasu aż dziewięć miesięcy później przyszło na świat jej pierwsze dziecko. Wiedziała, że jako matka nie powinna tak nawet myśleć, ale czasem żałowała, że jad nie zabił maleństwa w jej łonie. Za do złośliwy Bóg w zamian za jej ignorancję zesłał jej syna demona. Chłopiec wyglądał normalnie, to znaczy nie miał ogona, rogów czy innych atrybutów właściwych demonom. Jednak jego skóra pozbawiona rumieńców i czarne, puste oczy były tysiąckroć gorsze. Nigdy nie usłyszała jak synek się śmieje czy płacze, za to zawsze bacznie ją obserwował wielkimi, ciemnymi oczami. Może to dziwne, ale niemowlak przyprawiał własną matkę o dreszcze. Dlatego zapragnęli z mężem mieć drugie dziecko. Porzuciła swoje obowiązki Nocnego Łowcy, aby nie narazić na podobny los swojej małej córeczki.
   - Tutaj chyba już czysto- za jej plecami odezwał się jej mąż, Peter.
   Odwróciła się w jego stronę, a długie blond włosy zawirowały w powietrzu. Spojrzała na niego swoimi brązowymi oczami, w których pomimo ponurych przemyśleń tańczyły wesołe iskierki.
   Mężczyzna schował miecz do pochwy na plechach i podszedł do niej. Kiedy był już wystarczająco blisko odgarnął jej niesforny kosmyk włosów z twarzy, obdarowując ją czułym spojrzeniem błękitnych oczu, które kontrastowały z miedzianym kolorem loków na jego głowie.
   - Nareszcie w swoim żywiole, co?- zapytał i złożył delikatny pocałunek na jej ustach.
   - Tak- odezwała się z ustami przy jego ustach.
   - Rozkładające się ciała demonów, posadzka umazana krwią. Idealna sceneria na miłosne wyznania - Odezwał się ktoś za jej plecami. Nie musiała się odwracać, żeby poznać głos Thomasa Blackfeather'a.
   - Romantycznie jak u Szekspira- odparła Lilian.
   Przybysz podszedł bliżej. Jego strój bojowy pokryty był czarną posoką, a z niechlujnego kucyka pouciekało kilka czarnych kosmyków. 
   - Sprawdziłem wszystko, nikogo już tu nie ma- powiedział.
   - Myślę, że możemy już wracać do Instytutu, a stamtąd odeślemy cię do Londynu- odpowiedział mu Peter.
   - Wspaniale, może jeszcze zdąrzę przeczytać bajkę Vincentowi- klasnął w dłonie i sprawdził zegarek. Lilian wiedziała, że robi to specjalnie. Dobrze wie, że w Irlandii i w Anglii jest środek nocy i chce im zasygnalizować, że stracili dobre pięć godzin na tropieniu kilku demonów Oni w opuszczonych, rozsypujących się już budynkach na przedmieściach Dublinu.
   Bez zbędnych  wykłóceń wszyscy ruszyli do wyjścia, zmęczenie dopiero teraz dało o sobie znać Lilian.

~*~

   - Tom może zostaniesz na noc w Instytucie?- Peter zapytał przyjaciela, kiedy znaleźli się już na terenie placówki.
   - Nie wiem. Zostawiłem małego z babcią, a znając panią Dartstone nie zmruży oka, do puki nie wrócę do domu- powiedział wzruszając ramionami. 
   - Tak czy siak masz zaproszenie na herbatę bez możliwości odmówienia- powiedziała blondynka przekraczając próg budynku.
   Instytut Dubliński był wyjątkowy, różnił się od innych, które Thomas widział w swoim życiu. Był ogromną, gotycką budowlą, ale nie wysoką, jak inne sięgające niemalże nieba. Ten był rozciągnięty na linii horyzontalnej, przez co wydawał się jeszcze większy. Wnętrze wyróżniały przeróżne rodzaje sklepień pokryte wszędzie niebieskim kolorem i drobnymi gwiazdkami.
   Weszli po skręcanych schodach i znaleźli się w części mieszkalnej. Mieli zamiar usiąść w bibliotece i napić się obiecanej herbaty. Wybrali okrężną drogę, aby Lilian mogła zajrzeć do pokoju, w którym śpi jej córeczka. Thomas i Peter dyskutowali o czymś gorączkowo, podczas gdy kobieta szła kilka kroków przed nimi. To ona zobaczyła pierwsza otwarte na oścież drzwi ich sypialni, gdzie powinna być ich córka.
   Bez słowa pobiegła przed siebie. Pokonała odległość dzielącą ją od pomieszczenia w zaledwie kilka sekund. Jej mąż nadbiegł zaraz po niej. Jednak pomimo pośpiechu spóźnili się. Kołyska stała pusta, a kilka pluszowych maskotek leżało na podłodze. W oczach Lilian pokazały się łzy.
   - On to zrobił!- wysyczała gniewnie po czym wróciła na korytarz i udała się na wyższe piętro nie zważając czy ktokolwiek za nią idzie. Nie była pewna co się dzieje. Nie widziała sensu, dla którego on miałby zrobić maleństwu krzywdę, ale nie miała wątpliwości, ze to jego sprawka.
   Dotarła do pokoju syna. Przez chwilę się zawahała. Na myśl przyszły jej wszystkie okropne rzeczy jakie jej ukochanej córeczce mógł zrobić krwiożerczy demon. Zacisnęła rękę na klamce, a drzwi ustąpiły. W mroku nie zauwarzyła nic niepokojącego poza faktem, ze pokój był pusty. Zaświeciła światło i dokładnie go przeszukała. Zajrzała pod łóżko i do szafy. Nikogo tam nie było.
   Przed drzwiami czekali na nią zaalarmowani Tom i Peter.
   - Nikogo tam nie ma. Musimy ją znaleźć!- powiedziała władczo.
   - Ich- poprawił ją mąż, nie podobało mu się, że kobieta myśli o ich dziecku jak o potworze. Owszem był inny, ale to nie znaczyło, że był również gorszy. Mężczyzna wierzył, że odpowiednie wychowanie, a przede wszystkim okazywanie dziecku miłości naprowadzi chłopca na dobrą drogę. Zachowanie jego żony, która czasem nawet przy synku demonstrowała swoją odrazę w niczym nie pomagała.
   - Lily pomyśl- odezwał się Blackfeather- Co czterolatek mógłby zrobić?
   - Wszystko! To nie jest zwykłe dziecko! Musimy szukać!- niemal krzyknęła i ruszyli na poszukiwania.
   Sprawdzili każdy pusty pokój, kuchnię i jadalnie. Lilian wręcz oszalała, kiedy pomyślała, że mogą być w zbrojowni i ten potwór może skrzywdzić jej córkę. Szybkim krokiem ruszyła w stronę pomieszczenia z bronią, sprawdzając tym razem czy pozostali idą za nią. Była zbyt przerażona, żeby iść sama.
   - Tam się pali światło!-zawołał Thomas i wskazał w kierunku bocznego korytarza.
   - To biblioteka- poinformował przyjaciela, a jego żona już szła w stronę tajemniczego światła.
   Za nią ruszyli pozostali. Starali się iść jak najciszej tylko mogli. Peter nie chciał martwić swojej wybranki, ale przez myśl przeszło mu porwanie jego dzieci przez jakiegoś Podziemnego, czy może nawet członka Kręgu. Zalecił za to ostrożność i stanął na czele.
   Kiedy byli już wystarczająco blisko, usłyszeli pisk niemowlęcia. Jego żona nabrała gwałtownie powietrza, ale mężczyzna powstrzymał ją ruchem dłoni. Po chwili ciszy usłyszeli śmiech. Na początku rozpoznali śmiech małej dziewczynki, ale później usłyszeli coś, co dla ich uszu było zupełną nowością.
   Już nic nie było w stanie powstrzymać Lilian. W paru krokach pokonała dzielącą ją od drzwi odległość. W przejściu była szpara, przez którą było widać pomieszczenie. To co zobaczyła było dla niej tak wielkim szokiem, że stanęła tylko jak wryta.
   Jej syn, ten który przez cztery lata swojego życia nie okazywał żadnych emocji, teraz śmiał się. Siedział na kanapie i trzymał małą dziewczynkę na rękach, kiedy ona ciągnęła go za kosmyk rudych włosów.
   - Eli jesteś prawdziwą siłaczką!- zawołał i ponownie się roześmiał- Tylko szkoda, że mogę się z tobą bawić tylko jak nie ma rodziców- dokończył z żalem w głosie.
   Wtedy pan Firemoon wyminął kobietę i delikatnie otworzył drzwi. Chłopczyk popatrzył na ojca zaskoczony i jednocześnie przerażony. Przycisnął dziewczynkę mocno do piersi.
   - Ja... ja...- zaczął się jąkać.
   - Nie powinieneś spać?- zapytał łagodnie mężczyzna siadając obok syna.
   - Ale ona płakała, a ja nie chciałem, żeby płakała, bo ona nie powinna płakać, ja nie chciałem nic zrobić- powiedział jednym tchem, a kiedy skończył musiał nabrać kilka głębszych oddechów.
   Mężczyzna zobaczył kilka zabawek leżących na kanapie oraz jedną książkę. Był to egzemplarz przygód Kubusia Puchatka.
   - Chris ty umiesz czytać?- Peter chciał podjąć nowy temat, mniej stresujący dla syna. Pamiętał, ze około miesiąc temu sam czytał mu tą bajkę.
   - No ja obrazki umiem czytać przecież to przeczytałem jej i nie płakała- odparł rzeczowym tonem czterolatka.
   W tej chwili podeszła do nich niepewnie matka chłopca. Z jej oczu płynęły łzy, a ramiona całe się trzęsły.
   - Tobie też mogę przeczytać jak chcesz- zaproponował  kobiecie widząc jej łzy, a ona po prostu podeszła do chłopca i po raz pierwszy w życiu przytuliła własnego syna. Mała Elizabeth znalazła się wtedy pomiędzy nimi, a ojciec dzieci objął syna ramieniem i złapał żonę za rękę.

3 komentarze:

  1. Ciekaqie się zapowiada, napewno będę wpadać.
    Weny życzę i czekam na następny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dublin, jejku. *O*

    zwykle omijam ff książek, ale... chyba zostanę tu jednak na dłużej. ;)))

    OdpowiedzUsuń